Dla konsolowych graczy z całego świata ubiegły rok stał pod znakiem premier konsol nowej generacji od dwóch wiodących producentów. Pod koniec zeszłego roku, w zaledwie tygodniowym odstępie na rynku pojawiły się długo przez wszystkich wyczekiwane konsole SONY i Microsoftu - PlayStation 4 oraz XBox One. W poprzedniej generacji poza konkurencją było Nintendo Wii, razem z bijącym wszelkie rekordy popularności przenośnym Dual Screenem. W obecnej generacji, w przypadku konsol stacjonarnych role się odwróciły i póki co prym wiedzie PlayStation 4, a po piętach depcze jej XBox One. Nintendo ze stacjonarną konsolą Wii U tym razem wydaje się nie mieć szans w rynkowym starciu z dwoma wymienionymi wyżej konkurentami. Rynek nie lubi pustki, dlatego przez krótką chwilę zastanówmy się, co stałoby się, gdyby Apple ponownie zdecydowało się wejść na ten rynek i dołączyć do rywalizującej ze sobą wielkiej dwójki producentów konsol?

Zaraz, zaraz… Ponownie? Może nie wszyscy o tym wiedzą, ale Apple już kiedyś próbowało podbić rynek konsol do gier. Podbić to może za duże słowo - w połowie lat 90. Apple próbowało zaistnieć na tym rynku razem ze swoim systemem Pippin, który był otwartą platformą multimedialną opartą na Macintoshu i w zamierzeniu amerykańskiej firmy miał on stać się integralną częścią „domowego środowiska audiowizualnego.” Apple nie produkowało własnych urządzeń tego typu - zdecydowało się je licencjonować. Jednym z jego wiodących producentów miała być firma Bandai, jednak moment debiutu Pippina na rynku zbiegł się w czasie z premierą pierwszego PlayStation i konsoli Sega Saturn. Wkrótce potem dołączyło do nich Nintendo 64 i dla Pippina zwyczajnie zabrakło już miejsca. W odniesieniu sukcesu na pewno nie pomogło też bardzo małe zainteresowanie tym systemem ze strony developerów, co przełożyło się niewielką bibliotekę gier. Dwukrotnie wyższa cena od konkurencji okazała się przysłowiowym gwoździem do trumny Pippina, który łącznie sprzedał się w ilości niewiele przekraczającej 40 tysięcy egzemplarzy. Do dziś jest on uznawany za jedną z większych porażek Apple i chyba na stałe zagwarantował sobie wysokie miejsce w rankingach na najgorszą konsolę w historii…

alt text

Tim Cook w jednym z wywiadów udzielonych kilka lat temu przyznał, że w Cupertino Apple TV traktuje się jako pewnego rodzaju hobby. Od pewnego czasu można usłyszeć różne doniesienia o tym, że Apple przygotowuje się do wydania nowej generacji swojego odtwarzacza multimedialnego, który, być może po raz pierwszy w swojej historii, pozwoli na instalowanie na nim aplikacji firm trzecich. W ten sposób, Apple TV stałoby się pełnoprawną konsolą do gier, gdyż zapewne to właśnie gry stałyby się szybko, jeśli nie od razu, najpopularniejszym rodzajem aplikacji na tej platformie. Aktualna generacja Apple TV napędzana jest jednordzeniowym układem A5. Kolejne wcielenia tego urządzenia zapewne w dalszym ciągu będą opierać się na układach z serii A. Trudno przypuszczać, by Apple nagle zdecydowało się na umieszczenie w swoim multimedialnym odtwarzaczu mocnego procesora Intela i wydajnej karty graficznej, co pozwoliłoby mu na realną rywalizację z konsolami aktualnej generacji na polu ogólnej wydajności. Przypomnijmy, że konsole Sony i Microsoftu bazują na wielordzeniowych układach firmy AMD „Jaguar”, średniej klasy kartach graficznych oraz 8 GB pamięci RAM. Na papierze widać zatem wyraźnie, że jeśli chodzi o jakość generowanej grafiki, następne Apple TV nie będzie mogło stawać w szranki z konsolami obecnej generacji, choć zaprezentowana niedawno przez Apple technologia Metal mogłaby w wielu aspektach niwelować graficzną przewagę PS4 i XBoxa One. W czym zatem tkwiła by siła konsoli Apple? Zdaniem Nata Browna, inżyniera, który współtworzył pierwszego XBoxa w 1999 r., ogromny potencjał tkwi w ekosystemie stworzonym przez Apple:

„Dlaczego jutro nie mogę stworzyć na XBoxa gry, korzystając przy tym z narzędzi wartych 100$ i mojego laptopa, a następnie przetestować jej na mojej prywatnej konsoli lub na konsoli mojego kolegi? Dlaczego nie mogę potem wydać tej gry w przyzwoitym sklepie online, zrezygnować z 30% zysków i szybko się wzbogacić, jeśli gra okaże się sukcesem, w taki sposób, jak odbywa się to na Androidzie, iPhonie albo iPadzie?”

Brown narzeka także na deweloperski program XBoxa, który jest tak bardzo uciążliwy, że praktycznie nie można na nim odnieść sukcesu będąc niezależnym wydawcą. Owszem, aktualna generacja konsol Sony i Microsoftu prezentuje zupełne inne podejście do niezależnych deweloperów. Publikowanie gier indie na nowych konsolach jest ponoć dużo prostsze, a sam proces certyfikacji miał zostać znacznie skrócony. W przypadku XBoxa One w pewnym momencie przed jego premierą mówiło się nawet o tym, że każda zakupiona w sklepie konsola stanie się automatycznie zestawem deweloperskim, z czego jednak firma z Redmond ostatecznie się wycofała. W trakcie dwóch ostatnich targów E3, Sony poświęciło grom indie całkiem sporo miejsca w trakcie swojej konferencji prasowej. Widać więc jak na dłoni, że niezależni deweloperzy stanowią dla producentów konsol ważną kartę przetargową. Dlaczego tak się dzieje? Być może dwie rywalizujące ze sobą firmy chciały w ten sposób odciągnąć uwagę deweloperów od smartfonów i tabletów, gdyż to właśnie te urządzenia, na naszych oczach stają się najpopularniejszymi na świecie platformami do gier z automatycznie największą liczbą niezależnych deweloperów je wspierających. Być może zapowiedź XBoxa One w pierwotnej formie miała na celu uprzedzenie Apple w walce o dominujące miejsce pod telewizorami Amerykanów?

alt text

Co oprócz samego multimedialnego odtwarzacza musiałoby znaleźć się w pudełku, żebym bez zbędnej zwłoki udał się po nie do sklepu? Nie jestem z całą pewnością hard-corowym graczem, nie mogę się także określić mianem casuala. Nie mam nic przeciwko dotykowym interfejsom w grach, ale jeśli miałbym kupić konsolę Apple, to obowiązkowo musiałoby być do niej dołączone jakieś akcesorium, czyniące iPhone'a lub iPada pełnoprawnym gamepadem. Dość pobieżne sprawdzenie, czy w ofercie innych producentów akcesoriów są podobne rozwiązania, utwierdziło mnie w przekonaniu, że Apple mogłoby rozwiązać ten problem w lepszy/wygodniejszy sposób. Apple mogłoby też zapewnić wsparcie dla kontrolerów firm trzecich, co w obliczu pojawienia się takiego rozwiązania w iOS 8, nie wydaje się aż tak bardzo nieprawdopodobne. Brak dedykowanego pada miałby dwie zalety. Po pierwsze, cena takiej konsoli mogłaby być dzięki temu odpowiednio niższa. Po drugie, połączenie w taki sposób iPhone'a lub iPada z fizycznymi przyciskami w dość prosty sposób wyróżniłoby tę konsolę na tle konkurencji, oferując podobną funkcjonalność, będącą moim zdaniem największą zaletą konsoli Wii U i jej dedykowanego kontrolera.

Apple TV w takiej formie, jaką pokrótce opisałem powyżej, z całą pewnością odniosłoby sukces. Mimo, że ten multimedialny odtwarzacz jest w dalszym ciągu uznawany przez firmę z Cupertino za hobby, to taka zmiana zmieniłaby to hobby w jeszcze bardziej dochodowy biznes. Jestem przekonany, że urządzenie, które do tej pory sprzedaje się w liczbie kilku milionów sztuk w przeciągu całego roku, szybko znalazłoby zbliżoną liczbę nabywców tylko w jednym kwartale. Apple znane jest ze swoich wysokich marż. Apple TV jest sprzedawane w naszym kraju w cenie 399 zł. Stacjonarne konsole Sony i Microsoftu są w początkowych latach obecności na rynku niezbyt dochodowe. Ich producenci rekompensują sobie mniejsze zyski czy wręcz straty ponoszone na ich sprzedaży, sprzedażą dodatkowych usług, gier czy akcesoriów. W przypadku Apple taka sytuacja nie miałaby zapewne miejsca, nawet jeśli koszt produkcji takiego urządzenia zwiększyłby się m.in. przez konieczność umieszczenia w nim znacznie bardziej pojemnego twardego dysku, to i tak końcowa cena mogłaby być wyraźnie niższa od tej, którą musimy dziś zapłacić za PlayStation 4 albo XBoxa One. W zasadzie mogłaby być ona niższa od cen PlayStation 3 i XBoxa 360, które dzisiaj są mniej więcej dwukrotnie droższe od Apple TV. Owszem, na takiej konsoli nie moglibyśmy liczyć na gry formatu Uncharted, najnowsze Call of Duty, kolejnego Battlefielda czy wizualny przepych Forzy Motorsport. Nic jednak nie stoi na przeszkodzie, żeby ukazywały się na niej takie perełki jak Minecraft, Spelunky, Bastion, Child of Light, Rayman Legends czy gry w stylu nadchodzących Rime, The Witness albo Ori and The Blind Forest, których cena niekoniecznie musiałaby oscylować w granicach 200 zł.

Oczywiście, jeszcze wiele innych kwestii związanych z konsolą Apple pozostaje pod dużym znakiem zapytania. Czy gracze, dla których ten drugi, znacznie mniejszy ekran stał tym pierwszym, byliby zainteresowani nowym produktem Apple? Czy Game Center sprawdziłby się w roli odpowiednika PlayStation Network/XBox Live? Czy Apple zdecydowałoby się na stworzenie odpowiednika Kinecta/PlayStation Move? Czy wydawcy gier i konsolowi gracze przyzwyczajeni do gier wydawanych na płytach byliby w stanie przestawić się na wyłącznie cyfrową dystrybucję? Pojawia się też oczywiście ryzyko fragmentacji na coraz bardziej zróżnicowanych sprzętowo urządzeniach z systemem iOS.

To tylko niektóre z wątpliwości, które nasuwają mi się w tym momencie. Czy Apple zdecyduje się w jakiś sposób na nie odpowiedzieć? Osobiście mam nadzieję, że tak i cały czas liczę na to, że Apple Watch nie będzie jedyną prawdziwą nowością spod znaku nadgryzionego jabłka, która zostanie zaprezentowana w przyszłym roku.